Recenzja Dawno Temu w Ameryce (Once Upon a Time in America)(1984)
Zaczynam od razu z grubej rury, bo od filmu samego mistrza - Sergio Leone. Dawno Temu w Ameryce, to epicka opowieść, która nie całkiem jest jasna do samego końca, gdyż można interpretować ją na wiele sposobów. Postaram się wam przybliżyć moją intepretację i połączyć ją z subiektywną oceną filmu. Owy film, to historia czterech przyjaciół pochodzenia żydowskiego, którzy chcieli osiągnąć coś za wszelką cenę, niekoniecznie legalnie. I tak film podzielony jest na trzy osobne części, pierwsza to, ta w której poznajemy przyjaciół, gdy są jeszcze dziećmi, ich pierwsze nielegalne interesy i kontakty ze światem przestępczym. Druga część to moment, w którym przyjaciele są już dojrzali i prowadzą brudne interesy, takie jak np. handel alkoholem w czasach prohibicji. Trzecia część to jakby zakończenie, ale za to jak bardzo wzruszające i dające do myślenia. Tutaj gangsterzy są już w podeszłym wieku i rozliczają się z przeszłością.
W skrócie nie da opisać się tego filmu, po prostu scenariusz jest tak obszerny i prousza tak wiele problemów, że po filmie siedziałem w ciszy i myślałem nad własnym życiem. Odpowiedzialny za niego jest, zapewne większości nieznany Piero De Bernardi i Enrico Medioli. Muzyka w filmie wykonana jest w perfekcyjnym stylu, do którego przyzwyczaił mnie już Ennio Morricone, ponownie stworzył on muzyke, tak wzrszającą i tak podkreślającą momenty w filmie, że trudno nie nazwać go Geniuszem.
Gra aktorska to oczywiście najwyższa półka. Główna rola Roberta De Niro, który wcielił się Noodles’a jest odegrane fenomenalnie. Drugi z głównych bohaterów - Max, w którego wcielił się James Woods, nie odbiega dosłownie niczym. Jednak to, co zachwyca mnie najbardziej, to reżyseria. Nie wyobrażam sobie tego filmu bez zasługi Sergio Leone. Gdyby nie on, ten film byłby tylko podrzędnym łzawym dramacikiem. To Leone wyciągnął z niego wszystko, czego zapragnęła moja filmowa osobowość. Trudno jest mi znaleźć jakieś niedociągnięcia, bo takowych naprawdę nie ma. Szkoda tylko, że amerykański dystrybutor powycinał połowe filmu zanim wpuścił go na rynek za ocean i akademia filmowa uznała go za najgorszy obraz w tamtym roku. Jednocześnie zaznaczyć trzeba, że produkcja ta, w wersji europejskiej trwa 221 minut, a w amerykańskiej zaledwie 125, nie ma tam muzyki Morricone, a sam arcymistrz Sergio Leone krzyczał “Zniszczyli mój film !!!”. Krążą także plotki, że istnieje 6-godzinna wersja, jednak tylko do użytku Leone, który zmarł w 1989.
Myślę, że Dawno Temu w Ameryce to jeden z najważniejszym obrazów w historii kinematografii i jeden z nielicznych filmów, któe zasługują na ocenę 10/10. Osobiście jest to mój ulubiony film, dlatego zachęcam was do obejrzenia dzieła, a na pewno nie się nie zawiedziecie.
W skrócie nie da opisać się tego filmu, po prostu scenariusz jest tak obszerny i prousza tak wiele problemów, że po filmie siedziałem w ciszy i myślałem nad własnym życiem. Odpowiedzialny za niego jest, zapewne większości nieznany Piero De Bernardi i Enrico Medioli. Muzyka w filmie wykonana jest w perfekcyjnym stylu, do którego przyzwyczaił mnie już Ennio Morricone, ponownie stworzył on muzyke, tak wzrszającą i tak podkreślającą momenty w filmie, że trudno nie nazwać go Geniuszem.
Gra aktorska to oczywiście najwyższa półka. Główna rola Roberta De Niro, który wcielił się Noodles’a jest odegrane fenomenalnie. Drugi z głównych bohaterów - Max, w którego wcielił się James Woods, nie odbiega dosłownie niczym. Jednak to, co zachwyca mnie najbardziej, to reżyseria. Nie wyobrażam sobie tego filmu bez zasługi Sergio Leone. Gdyby nie on, ten film byłby tylko podrzędnym łzawym dramacikiem. To Leone wyciągnął z niego wszystko, czego zapragnęła moja filmowa osobowość. Trudno jest mi znaleźć jakieś niedociągnięcia, bo takowych naprawdę nie ma. Szkoda tylko, że amerykański dystrybutor powycinał połowe filmu zanim wpuścił go na rynek za ocean i akademia filmowa uznała go za najgorszy obraz w tamtym roku. Jednocześnie zaznaczyć trzeba, że produkcja ta, w wersji europejskiej trwa 221 minut, a w amerykańskiej zaledwie 125, nie ma tam muzyki Morricone, a sam arcymistrz Sergio Leone krzyczał “Zniszczyli mój film !!!”. Krążą także plotki, że istnieje 6-godzinna wersja, jednak tylko do użytku Leone, który zmarł w 1989.
Myślę, że Dawno Temu w Ameryce to jeden z najważniejszym obrazów w historii kinematografii i jeden z nielicznych filmów, któe zasługują na ocenę 10/10. Osobiście jest to mój ulubiony film, dlatego zachęcam was do obejrzenia dzieła, a na pewno nie się nie zawiedziecie.