Recenzja Jestem Legendą (I’m legend) (2007)
Jest rok 2012, Robert Neville (Will Smith) jest prawdopodobnie jedynym żyjącym człowiekiem w opustoszałym przez wirus Nowym Jorku, a być może na całym świecie. Nieudolnie starając się znaleźć szczepionke na śmiertelna zaraze, na którą sam z niewiadomych przyczyn jest odporny walczy o przetrawianie z wrażliwymi na promieniowanie ultrafioletowe “zakażonymi”, którzy stracili resztki swojego człowieczeństwa. Jego jedynym towarzyszem jest wierny pies Sammantha, który pomaga mu w zdobywaniu pożywienia, o które wcale nie jest tak łatwo.
Film jest kolejną adapracją książki “Nowe Barwy Mesjasza” napisanej przez Richarda Mathesona. Jest to wzruszająca opowieść człowieka, który w obliczy niebezpieczeństwa boryka się nie tylko z zagrożeniami płynącymi z zewnątrz ale także z samym sobą, pustką i samotnością.
Sama fabuła i “charakter” filmu bardzo mnie urzekła, jednak efekty specjalne pozostawiają sobie wiele do życzenia. W niektórych momentach można odnieść wrażenie, że na ekranie mamy do czynienia z urywkami gry komputerowej, bądź filmu animowanego, ale świetna fabuła w stu procentach rekompensuje nam te drobne niedopatrzenia.
Na pierwszy rzut oka film może się wydawać denną opowieścią o walce człowieka z armią pożerających wszystko co się rusza stworzeń, co można było zobaczyć w produkcjach typu “Resident evil”. Jednak cały film porusza zupełnie inna tematyke, a mianowicie ludzką psychike. Fani filmów grozy raczej nie będą mieli czego tutaj szukać, ale jeśli mamy ochotę na spędzenie wieczoru przy czymś głębszym to zapraszam serdecznie do kin.
Will Smith, po filmie “W pogoni za szczęściem” znów wcielił się w role troche mniej komediową. Wydaje się, że powoli odchodzi od takich ról jak w filmie “Hitch”, czy “Bad boys”. Gdybym miał wybierać w jakich rolach bardziej się sprawdza maiłbym ogromny dylemat, ale trzeba mu przyznać, że potrafi zarówno wzruszać do łez, jak i wspaniale rozbawić.