Nie było szumu dookoła tego filmu. 2006 rok minął bez nawet najmniejszego echa dookoła Tańca namiętności. Ja też nie miałem bliższych informacji do momentu, gdy dostałem płytke DVD z filmem. Odpaliłem na nośniku i siedzę jak wryty. AAAAAaaaaa muzyka jest porpostu wirtuozeryjna. Młody chłopak mieszkający u zastępczej rodziny któremu brakuje rozrywek więc zaczyna się bawić w kradzieże samochodów z kumplami. Po drugiej stronie mamy bogatą dziewczyne, która walczy o kontrakt z wytwórnią taneczną. Wszytsko by było w porządku, gdyby ich drogi się nie skrzyżowały. Co ich łączy? Miłość do tańca, co ich różni? Przepaść materialna. Jednak dwoje ludzi nie chcą by ich porównywano. Film pokazuje wiele problemów młodzieży. Jak pokonać stereotypy o różnicach, jak udowodnić drugiej osobie że jest dla niej całym światem. Ile już takich filmów oglądaliśmy. Pełno jest takich filmów. Co jednak wyróżnia film o którym piszę ? Wyróżnia wiele aspektów. Piękno pokazane w tym filmie przewyższa wszytsko. Finezja, perfekcja, spontaniczność i ta miłość do tanca. Coś wspaniałego. Dobór ról jest perfekcyjny. On dobrze zbudowany tańczący jak mało kto. Ona piekna, kobieca i otwarta na świat. Bardzo dobrze zagrali też dwaj czarno skórzy przyjaciele Tylora, bo tak ma na imię główny bohater. Chudy stracił życie a jego brat lamentował bardzo długo. Świetnie odegrana rola. Jeszcze raz wrócę do muzyki, poniewaz w tej można się zakochać. Tak dobrze dobraną muzyką spotkałem tylko w requiem dla sanu. Loopy które ruszają człowieka przed telewizorem czy ekranem. Od samego początku do końca siedzimy jak wryc, a o to chyba chodzi. Film polecam jak najbardzie i z utęsknieniem czekałem na druga część, która u mnie w kinie grana jest od wczoraj. W weekend wybiorę się do kina to też wam zrelacjonuję wrażenia.
Więcej
Czekałem dwa miesiące na ten film. Czekałem i nie mogłem się doczekać. Jako, że sam od pewnego czasu bawię sie w taniec ulicy doznawałem już wstrząsów w tym całym oczekiwaniu. Kontynuacja komercyjnej ekranizacji STEP UP Taniec zmysłów zniszczyła mnie zewnętrznie i wewnętrznie. Już na samym poczatku nie miałem wątpliwości co do genialności muzyki w filmie. Taniec uliczny bo to takiego rodzaju tańca dotyczy film cechuje się żywiołowością i prawdziwością. Można było to dostrzec w każdym elemencie pokazanym w filmie. Znowu znajdujemy się w szkole w której miała miejsce pierwsza część filmu i znowu odnajdujemy dwójkę ludzi których łączy taniec. Reżyser nie zaskoczył nas czymś nowym w tym elemencie. Aktorzy jak w pierwszej części dobrani genialnie. Świetnie zbudowanie, genialni tancerze, no i oczywiście piekni (w tej tancerce to można się zakochać.) Wrócę do tego co pisałem wcześniej, czyli do muzyki. Każdy kto miał styczność kiedykolwiek z tańcem ulicy zna większość tych kawałków. Linie melodyczne dopasowane mistrzowsko do choreografi. Tutaj nalezy zwrócić uwagę na ten element. Choreograf zrobił wspaniałą pracę nad ułożeiem tych figur. Przez cały film dzieje się może mało ciekawostek, za to sceny w których tancerze pokazują swoje umiejętności rekompensują w pełni wszystkie zaległości. W pierwszej części spotykaliśmy się z przeciwnościami losu i życia, natomiast druga część ma podobne podejście, z małą różnicą. W The streets chodzi o pokazanie w jaki sposób powinno się tańczyć. Nie ma różnicy jakimi środkami się kierujemy i skąd jesteśmy. Ważne, że chcemy cos pokazać i przekazać innym. Film ma przesłanie co jest ważnym aspektem. No i muszę napisać o scenie finałowej. Jeżeli jesteście fanatykami tańca to uważajcie na “nagłe orgazmy”. Scena finałowa jest ukoronowaniem starań ludzi tańczących w tym filmie. I teraz pytanie czy ja polecam film. JA ROZKAZUJE ! MARSZ DO KINA !
Więcej
Czekając w kinie na seans, do moich rąk dostała się ulotka tejże produkcji. Dowiedziałam się z niej, że zanim powstał film wyreżyserowano przedstawienie teatralne, które odniosło sukces na całym świecie. Zostało zorganizowany przez trzy kobiety - panią producent Judy Cramer, scenarzystkę Catherine Johnson oraz reżyserkę Philldę Lloyd… Oczywiście zrobił natychmiastową karierę. Następnie, ulotka informuje, że teraz nadszedł czas, aby zobaczyli to w formie kinowej wszyscy ludzie na świecie. Te same panie postanowiły zorganizować wersję filmową. Dobrały gwiazdorską obsadę, która już samymi nazwiskami zaprasza na seans - Meryl Streep, Amanda Seyfried, Colin Firth, Pierce Brosnan… można by jeszcze długo wymieniać. Na jednej z greckich wysp ma odbyć się wesele. Za mąż wychodzi Sophie, córka tytułowej Mamma Mii - Donny. Dziewczyna ma 20 lat i nie zna swojego taty. Stwierdza, że bez niego nie odnajdzie siebie i… postanawia zaprosić trzech prawdopodobnych ojców na uroczystość. Podkrada mamie pamiętnik z dzieciństwa, łączy fakty i voila! ma trzy imiona i nazwiska.
Mężczyźni zjawiają się i zaczyna się przezabawna historia. Donnie przypomina się hipisowskie życie z przed dwudziestu lat, co doprowadza do śpiewania kolejnych piosenek Abby… Mama zastanawia się w nich czy podjęła dobrą decyzję, czy nie powinna była zrobić inaczej… Co się stało ze ’starymi dobrymi czasami’…
A jeśli mowa o wokalu, to pani reżyser Lloyd nie stawia na nieskazitelność, a na prawdziwość. śpiew gwiazd nie jest bezbłędny, czasem można usłyszeć nawet fałsze. Ale to nieważne! Nie o to tutaj chodzi. Brzmią za to oryginalnie. Nie dzieje się tak, jak w niektórych musicalach - gdy aktorzy zaczynają śpiewać nie odrywamy się od rzeczywistości filmowej a pogłębiamy w nią.
Co do gry aktorskiej, to Meryl Streep jako Donna sprawuje się idealnie! Jest wyjątkowo wyrazista i szczera w swojej grze. Zresztą jest to aktorka takiego rzędu, że broni się właściwie już samym swoim nazwiskiem. Jej filmowe przyjaciółki -Christine Baranski i Julie Walters stworzyły idealny duet.  Męskie grono - między innimi Pierce Brosnan i Colin Firth zagrało idealnie, a zaśpiewało jeszcze lepiej!
Muszę przyznać, że film w pewnych momentach był tak śmieszny, że popłakałam się w kinie trzy razy! Dawno się tak dobrze nie bawiłam na filmie!
Jestem w stanie zaryzykować stwierdzeniem, że owy musical może trafić na tę samą półkę co na przykład Moulin Rouge czy Upiór w Operze, bo będziemy o nim tak samo długo pamiętać.
Więcej
Just Dance - Tylko taniec, to niestety kolejny „tylko film”. Co mam na myśli? Otóż to, że twórcy tej produkcji (którzy de facto, jakby ktoś sam na to nie wpadł, są również twórcami Step Up i Step Up2), nie stworzyli zupełnie niczego nowego. Aż tak bardzo, że na samym początku mogliśmy od razu podać w punktach plan wydarzeń. Mi się udało. Myślę, że większości widzów także. Jest to swoiste połączenie filmów Step Up, Save the Last Dance oraz Coyote Ugly. Przyznam szczerze, że gdybym ja ten film tworzyła, postarałabym się być chociaż odrobinę subtelna i nie przedstawiałabym faktów z owych filmów wprost. Przecież to może zakrawać o plagiat 
Akcja toczy się w nocnym klubie w Chicago. Tworzy się tu pewnego rodzaju historia młodych ludzi, dla których całym życiem jest taniec. Zrobiliby wszystko, by tylko realizować swoje życie nie rezygnując z niego. W takiej sytuacji poznajemy Lauryn.
Opuszcza ona dom rodzinny i przenosi się do Chicago. Ni ma nic, poza samochodem. Bo nawet talentu nie ma. Ma za cel dostać się do prestiżowej szkoły tańca. I tak właśnie, niezwykle oryginalnie, toczą się losy bohaterki. W tak zwanym między czasie, obocznie, pojawia się jeszcze historia jej brata, który początkowo podcina skrzydła “utalentowanej” siostrze. Jest też chłopiec zdobywający serce Lauryn. Ale na to już pewnie wpadliście.
Skoro fabuły nie ma, a właściwie jest, ale oprzeć się na niej nie można, liczyłam chociaż na taniec. Miałam nadzieję, że film nadrobi (Tak jak było ze Step Up 2, który mimo przejedzonej fabuły ujął widzów bardzo wysokim poziomem tańca) wspaniałymi ruchami i układami. Nic bardziej mylnego. Widzimy tańczące dziewczyny, a jedyne o czym myślimy, to „kiedy one w końcu zaczną porządnie tańczyć?”. Niestety. Nie zaczynają. Film nie nadaje się dla polskich widzów, których już dawno urzekli tancerze z programu You Can Dance. Ci pokazali poziom i podnieśli poprzeczkę bardzo wysoko. Tak, że teraz ciężko będzie zaimponować jakimkolwiek filmem o tańcu.
Więcej